[The End z wymienianiem.]
Wiecie też pewnie, że są takie niedziele, kiedy Harry Potter z Severusem Snape'm idą na zgodę do chatki Hagrida, późnym wieczorem i zaczynają we troje posiedzenie z napojami. Hermiony akurat nie było, bo była zajęta przelatywaniem Hogwartu na swojej super miotle. (Swego czasu pokazałam jej mój latający odkurzacz, ale nie była przyzwyczajona do takiej prędkości.)
Sami nazwali to tak, jak kiedyś Severus usłyszał, kiedy odwiedzał świat poza czarami.
Warto też wspomnieć, że przynosili na te spotkania sprawdzone eliksiry. Hagrid uznał, że da coś od siebie.
Na co Harry źle zareagował, ale w końcu sobie przypomniał, że to nie jeleń jest jego patronusem, choć napoju owego nie tknął. On sam przyniósł sprawdzony eliksir Hermiony, którego pożyczył na lekcji eliksirów i zapomniał oddać. Ron jednak ostrzegał go, że może być uzależniający.
Za to nauczycielowi, który uczył akurat wtedy Hermionę, kiedy Harry zabierał co trzeba, pomyliły się składziki i wziął nie to co miał w zamiarze.
Jak widać na obrazku, długo trzymał, bo 24h, więc wszystkim się spodobał.
Posiedzenie było długie i wesołe, a w pewnym momencie Harry spojrzał na swoich śpiących towarzyszy i nieco tanecznym krokiem poszedł się przespacerować. Szedł tak i szedł, aż w końcu spostrzegł, że jest niewidoczny, a wcale nie miał przy sobie (ani na sobie) peleryny niewidki. Pomyślał, że to pewnie sprawka eliksiru Snape'a, bo już kiedyś obiecywał, że przeniesie coś co sprawi, że będą niewidzialni. Problem był jedynie taki, że jego ubranie nie było już przeźroczyste, więc zdjął je i poszedł dalej.
Zdradzić wam tajemnicę? Wcale nie był niewidzialny...
Przechadzał, się tak błoniami, aż dotarł do brzegu jeziora. Postanowił jeszcze raz wyczarować patronusa, aby się upewnić, że nie jest on białym jeleniem. I nagle... pojawiła się Genowefa! Różowa, w blasku chwały, idealna sunęła po tafli jeziora.
Harry ledwo to zauważył i już chciał iść dalej, kiedy usłyszał (nie pytajcie jakim cudem) różowy głos Genowefy.
- Ej, panie, panie! A gdzie pan się wybiera!? Jak chce pan pozostać takim cichociemnym to zalecam odłożyć okularki, bo psują efekt niewidzialności.
Harry posłuchał i skłonił się głęboko.
- Dziękuję, o wielki patronusie! Niech radość będzie z tobą!
- Niech róż! - poprawiła go Genowefa i zniknęła pod wodą.
Teraz co prawda, Harry widział jeszcze mniej, ale w końcu był niewidzialny!
A teraz zdradzę wam tajemnice, której dotąd nie pojął nikt. Otóż dnia tamtego Harry natknął się na Voldemorta wraz z jego armią śmierciożerców. Szykowali się na leśnej polanie do napadnięcia na Hogwart. Kiedy zobaczyli Harry'ego (wspominałam, że wcale nie był niewidzialny?) zdziwili się i zaczęli się śmiać nawzajem zakrywając sobie oczy. Harry sobie nic z tego nie zrobił i usiadł na głazie i zaczął śpiewać kołysankę.
Tak to wyglądało. Harry śpiewał, a wszyscy wokół niego grzecznie rozłożyli kocyki i popijali oranżadę przyniesioną przez Lucjusza Malfoy'a.
Harry niesiony własną melodią powoli zasnął i...
...obudził się na powrót w chatce Hagrida.
I co? I wysłał list do Genowefa o tym co się mu przytrafiło, że mu się śniła i że na zawsze zrywa z AA.
I co? I Genowefa wie, że to wcale nie musiał być sen oraz długo tak bez eliksiru Hermiony nie wytrzyma.
A! I wiecie co? Harry na tym spotkaniu z śmierciożercami spotkał równego sobie. Wiecie kogo...
Polaka!
To baj-baj! :-*
***
Harry pochylił się nad swoim kubkiem z kawą i rozejrzał się niespokojnie. Czuł podły zapach, choć nie miał pojęcia skąd on dochodzi. Ale widział go wszędzie. Domestos. Był wszędzie. Wszędzie. Harry to wiedział. Harry musiał to sprawdzić. Zmarszczył brwi przyglądając się zawartości kubka Rona. Jego przyjaciel zajęty był rozmową z sąsiadem jego lewej ręki, więc nawet nie zerkał na zgarbionego Harry'ego, pochylonego nad jego naczyniem. Wcześniej się oglądając, czy aby nikt go nie śledzi, Wybraniec zbliżył się jeszcze bliżej do kubka Rona i powąchał jego zawartość. Dostał nagłego skurczu twarzy, kiedy do jego nozdrzy wleciał słodki zapach tubisiowego kremu. Wywalił język z buzi wyrażając obrzydzenie i odsunął się. Jednak Harry wiedział, że takie powierzchowne sprawdzenie nie wskaże mu czy domestos kryje się w tym kubku, czy też nie. Dla dobra swojego przyjaciela musiał przeprowadzić dokładniejsze śledztwo, zwłaszcza iż wiedział, jak dobrze maskować każdą substancję potrafił tubisiowy krem. Oj wiedział.
Pogrzebał nieco w kieszeniach i wyjął plastikową rurkę z którą nie rozstawał się ani na chwilę. Była już nieco zużyta oraz na niej zgromadziło się wiele bakterii, ale Harry gotów był zaryzykować nawet to, byleby tylko upewnić się, że w kubku Rona nie ma nawet kropli domestosa. Kiedy jego przyjaciel nachylił się nad stołem, aby sięgnąć coś z talerza z owocami, Harry zbliżył się do kubka, pochylił i zanurzył rurkę w tubisiowym kremie. I zaczął pić. Kiedy na jego czułe kubki smakowe spłynęły kolejno krople różowej mazi, miał ochotę zwrócić całe śniadanie z obiadem. Postanowił nie łykać tej ciekłej słodyczy, tylko nagromadzić jej w ustach, tyle ile mógł. Mimo trudności Harry nie ustępował, a po chwili jego policzki zrobiły się wielkie niczym chomika, a jego twarz zzieleniała niczym tło herbu Ślizgonów. Kiedy udało mu się wyssać wszystko, co do jednej kropelki, odetchnął z ulgą, bo nie poczuł ani nie zauważył śladu domestosa. Wziął się więc do wysyłania tubisiowego kremu z powrotem do kubka. Prawie by tego dokonał, ale łokieć Rona wrócił z powrotem na swoje miejsce i potrącił policzek Harry'ego. Wybraniec błyskawicznie przeniósł słomkę na swój talerz, ale nie wytrzymał i w końcu wypluł wszystko, porzucając używanie w tym celu plastikowej rurki. Było tego dosyć sporo i parę kropel prysnęło do zupy Parvati, zajmującej miejsce po prawej stronie Harry'ego. Gryfonka nie zwróciła na to uwagi pochłonięta piciem soku. Harry zauważył, że nie tylko na to nie zwróciła uwagi. Wybraniec poruszył się niespokojnie, pociągnął nosem i wlepił wzrok w plamkę domestosu w zupie Parvati. Niemal widział jak płynne zło uśmiecha się do niego szyderczo dając nieme wyzwanie: "I co, Potter? Jak się mnie pozbędziesz?". Harry'emu tętno podskoczyło i cicho ześlizgnął się z siedzenia, wcześniej czyszcząc swoją słomkę w kawie i wkładając do ust. Zakradł się między Parvati i jej koleżankę oraz wykonał nieskoordynowany ruch, który równie ciężko byłoby zapamiętać, co zapisać. Efekt tego łamańca był taki, że Harry próbując stanąć na wyprostowanych nogach poślizgnął się na kropelkach tubisiowego kremu na podłodze. Usiłował on również zabrać wcześniej niczym ninja zupę Parvati, więc przez ślizg wywalił się centralnie na nią i zamoczył cały rękaw w posiłku, wylewając go na obrus. Parvati krzyknęła oraz podskoczyła na krześle upuszczając kubek, z którego niedawno piła. Harry szybko otrzepał się, przeprosił i odwrócił, aby dalej śledzić domestosa. Drogę do sprawdzenia kolejnej miski, tym razem Ginny, zastawiła mu profesor McGonagall.
- I co się tu Potter, wyprawia? - spytała zimno.
Harry się zawahał, chowając brudny rękaw za siebie, żując słomkę w ustach.
- Jestem na tropie, pani profesor. Obecnie likwiduję zagrożenie, jakim jest domestos w posiłkach uczniów.
McGonagall zmarszczyła brwi i przyjrzała się Harry'emu uważnie. Wybraniec uznał, że profesor może to źle odebrać, więc na szybko wymyślił coś innego.
- Pytam się dziewczyn, co sądzą o mojej rurce. - Harry wskazał plastik trzymany w ustach.
McGonagall wytrzeszczyła na niego wielkie oczy i złożyła ręce.
- W takim razie, Potter, po lekcjach masz szlaban - powiedziała i szybko odeszła.
Harry nie za bardzo zrozumiał dlaczego ma szlaban, ale nie zaprotestował.
* * * * *
Włosy się zjeżyły Harry'emu na karku kiedy spojrzał na Lavender biorącą ze stosu jabłko z domestosem. Doskonale wiedział dokąd zmierzała. Do żeńskiego dormitorium.
Musiał więc być pierwszy w pokoju wspólnym. Podczas gdy biegł na złamanie karku z rurką w zębach, wymyślił sprytny, który miał zaraz wprowadzić w życie.
Ustawił się za długą zasłoną okien i czekał. Do środka weszła cała gromada czarownic, śmiejąca się i gadająca o nowym nauczycielu obrony przed czarną magią. Harry postał w miejscu do chwili, kiedy dziewczyny po kolei zaczęły wchodzić przez drzwi do damskich sypialni. Objął mocno zasłonę i energicznie odepchnął się od parapetu. Tak przeleciał nad schodami i puścił się dopiero przy ścianie. Niestety drzwi zamknęły się mu tuż przed nosem i całym sobą walnął w drewno. Uderzenie spowodowało, że dziewczęta szybko pospieszyły otworzyć drzwi i całą gromadą wylały się z pomieszczenia. Powpadały na siebie, a przy okazji na Harry'ego, który został zmuszony przez tłum, do cofnięcia się do tyłu, prosto na schody... które oczywiście zmieniły się w zjeżdżalnię, po której w plątaninie nóg, rąk i głów, zjechało osiem osób. Nawet już na dole ciężko było się wyplątać.
Harry, zupełnie głuchy na krzyki i jęki czarownic, wygramolił się pierwszy oraz zaczął przekopywać się przez tłum w stronę Lavender wymachującej jabłkiem. Przez przypadek Harry dostał nim pod okiem, jęknął, ale szybko wyszarpnął czarownicy owoc. Nie zwracając uwagi na zamieszanie, ugryzł jabłko i oddał je z powrotem Lavender uznając, że się pomylił i w jabłku nie ma ani kszty domestosu.
Całej scenie przypatrywał się Ron, który z szerokim uśmiechem wszedł do pokoju wspólnego Gryfonów. Uśmiech na jego twarzy szybko zbladł i zdezorientowany zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na bombonierkę, z której obecnie podjadał czekoladki.
- Ale... co ja... To ten sok mi tak zaszkodził? Czekoladki?... - zastanawiał się głośno, drapiąc się po głowie.
I z tymi myślami opuścił wspólny pokój.
Harry wyraźnie słyszał jego słowa i bez namysłu ruszył za nim, zostawiając za sobą tłum gniewnych dziewczyn. Jeśli jego przyjacielowi mogło coś zaszkodzić, to niewątpliwie był to domestos. Harry Potter musiał to sprawdzić.
***
EDIT: Gratulacje dla tego kto wyczytał ukryte przesłanie na obrazku Gienice In Sheepland 2. Brawo!!!