piątek, 24 kwietnia 2015

Lullaby.

 A dziś dużo lulania i do snu śpiewania. Z odpowiednim akompaniamentem.
 P.S. Wiecie jakie cudowne są kołysanki i jak ich dużo?
 Klasyk. <3
 Cudeńko...
 Czy to nie jest cudowne?
  <3
 I moja osobista miłość. <3
 I coś ładnego, choć mało określanego jako kołysanka.
 [The End z wymienianiem.]
 Wiecie też pewnie, że są takie niedziele, kiedy Harry Potter z Severusem Snape'm idą na zgodę do chatki Hagrida, późnym wieczorem i zaczynają we troje posiedzenie z napojami. Hermiony akurat nie było, bo była zajęta przelatywaniem Hogwartu na swojej super miotle. (Swego czasu pokazałam jej mój latający odkurzacz, ale nie była przyzwyczajona do takiej prędkości.)
 Sami nazwali to tak, jak kiedyś Severus usłyszał, kiedy odwiedzał świat poza czarami.
 Warto też wspomnieć, że przynosili na te spotkania sprawdzone eliksiry. Hagrid uznał, że da coś od siebie.
 Na co Harry źle zareagował, ale w końcu sobie przypomniał, że to nie jeleń jest jego patronusem, choć napoju owego nie tknął. On sam przyniósł sprawdzony eliksir Hermiony, którego pożyczył na lekcji eliksirów i zapomniał oddać. Ron jednak ostrzegał go, że może być uzależniający.
 Za to nauczycielowi, który uczył akurat wtedy Hermionę, kiedy Harry zabierał co trzeba, pomyliły się składziki i wziął nie to co miał w zamiarze.
 Jak widać na obrazku, długo trzymał, bo 24h, więc wszystkim się spodobał.
 Posiedzenie było długie i wesołe, a w pewnym momencie Harry spojrzał na swoich śpiących towarzyszy i nieco tanecznym krokiem poszedł się przespacerować. Szedł tak i szedł, aż w końcu spostrzegł, że jest niewidoczny, a wcale nie miał przy sobie (ani na sobie) peleryny niewidki. Pomyślał, że to pewnie sprawka eliksiru Snape'a, bo już kiedyś obiecywał, że przeniesie coś co sprawi, że będą niewidzialni. Problem był jedynie taki, że jego ubranie nie było już przeźroczyste, więc zdjął je i poszedł dalej.
 Zdradzić wam tajemnicę? Wcale nie był niewidzialny...
 Przechadzał, się tak błoniami, aż dotarł do brzegu jeziora. Postanowił jeszcze raz wyczarować patronusa, aby się upewnić, że nie jest on białym jeleniem. I nagle... pojawiła się Genowefa! Różowa, w blasku chwały, idealna sunęła po tafli jeziora.
 Harry ledwo to zauważył i już chciał iść dalej, kiedy usłyszał (nie pytajcie jakim cudem) różowy głos Genowefy.
 - Ej, panie, panie! A gdzie pan się wybiera!? Jak chce pan pozostać takim cichociemnym to zalecam odłożyć okularki, bo psują efekt niewidzialności.
 Harry posłuchał i skłonił się głęboko.
 - Dziękuję, o wielki patronusie! Niech radość będzie z tobą!
 - Niech róż! - poprawiła go Genowefa i zniknęła pod wodą.
 Teraz co prawda, Harry widział jeszcze mniej, ale w końcu był niewidzialny!
 A teraz zdradzę wam tajemnice, której dotąd nie pojął nikt. Otóż dnia tamtego Harry natknął się na Voldemorta wraz z jego armią śmierciożerców. Szykowali się na leśnej polanie do napadnięcia na Hogwart. Kiedy zobaczyli Harry'ego (wspominałam, że wcale nie był niewidzialny?) zdziwili się i zaczęli się śmiać nawzajem zakrywając sobie oczy. Harry sobie nic z tego nie zrobił i usiadł na głazie i zaczął śpiewać kołysankę.
 Całe szczęście, że śmierciożercy mieli przy sobie swoje mini zestawy, inaczej to spotkanie mogłoby wyglądać o wiele inaczej.
 Tak to wyglądało. Harry śpiewał, a wszyscy wokół niego grzecznie rozłożyli kocyki i popijali oranżadę przyniesioną przez Lucjusza Malfoy'a.
 Harry niesiony własną melodią powoli zasnął i...
 ...obudził się na powrót w chatce Hagrida.
 I co? I wysłał list do Genowefa o tym co się mu przytrafiło, że mu się śniła i że na zawsze zrywa z AA.
 I co? I Genowefa wie, że to wcale nie musiał być sen oraz długo tak bez eliksiru Hermiony nie wytrzyma.
 A! I wiecie co? Harry na tym spotkaniu z śmierciożercami spotkał równego sobie. Wiecie kogo...
Polaka!
 To baj-baj! :-*

***

 Harry pochylił się nad swoim kubkiem z kawą i rozejrzał się niespokojnie. Czuł podły zapach, choć nie miał pojęcia skąd on dochodzi. Ale widział go wszędzie. Domestos. Był wszędzie. Wszędzie. Harry to wiedział. Harry musiał to sprawdzić. Zmarszczył brwi przyglądając się zawartości kubka Rona. Jego przyjaciel zajęty był rozmową z sąsiadem jego lewej ręki, więc nawet nie zerkał na zgarbionego Harry'ego, pochylonego nad jego naczyniem. Wcześniej się oglądając, czy aby nikt go nie śledzi, Wybraniec zbliżył się jeszcze bliżej do kubka Rona i powąchał jego zawartość. Dostał nagłego skurczu twarzy, kiedy do jego nozdrzy wleciał słodki zapach tubisiowego kremu. Wywalił język z buzi wyrażając obrzydzenie i odsunął się. Jednak Harry wiedział, że takie powierzchowne sprawdzenie nie wskaże mu czy domestos kryje się w tym kubku, czy też nie. Dla dobra swojego przyjaciela musiał przeprowadzić dokładniejsze śledztwo, zwłaszcza iż wiedział, jak dobrze maskować każdą substancję potrafił tubisiowy krem. Oj wiedział.
 Pogrzebał nieco w kieszeniach i wyjął plastikową rurkę z którą nie rozstawał się ani na chwilę. Była już nieco zużyta oraz na niej zgromadziło się wiele bakterii, ale Harry gotów był zaryzykować nawet to, byleby tylko upewnić się, że w kubku Rona nie ma nawet kropli domestosa. Kiedy jego przyjaciel nachylił się nad stołem, aby sięgnąć coś z talerza z owocami, Harry zbliżył się do kubka, pochylił i zanurzył rurkę w tubisiowym kremie. I zaczął pić. Kiedy na jego czułe kubki smakowe spłynęły kolejno krople różowej mazi, miał ochotę zwrócić całe śniadanie z obiadem. Postanowił nie łykać tej ciekłej słodyczy, tylko nagromadzić jej w ustach, tyle ile mógł. Mimo trudności Harry nie ustępował, a po chwili jego policzki zrobiły się wielkie niczym chomika, a jego twarz zzieleniała niczym tło herbu Ślizgonów. Kiedy udało mu się wyssać wszystko, co do jednej kropelki, odetchnął z ulgą, bo nie poczuł ani nie zauważył śladu domestosa. Wziął się więc do wysyłania tubisiowego kremu z powrotem do kubka. Prawie by tego dokonał, ale łokieć Rona wrócił z powrotem na swoje miejsce i potrącił policzek Harry'ego. Wybraniec błyskawicznie przeniósł słomkę na swój talerz, ale nie wytrzymał i w końcu wypluł wszystko, porzucając używanie w tym celu plastikowej rurki. Było tego dosyć sporo i parę kropel prysnęło do zupy Parvati, zajmującej miejsce po prawej stronie Harry'ego. Gryfonka nie zwróciła na to uwagi pochłonięta piciem soku. Harry zauważył, że nie tylko na to nie zwróciła uwagi. Wybraniec poruszył się niespokojnie, pociągnął nosem i wlepił wzrok w plamkę domestosu w zupie Parvati. Niemal widział jak płynne zło uśmiecha się do niego szyderczo dając nieme wyzwanie: "I co, Potter? Jak się mnie pozbędziesz?". Harry'emu tętno podskoczyło i cicho ześlizgnął się z siedzenia, wcześniej czyszcząc swoją słomkę w kawie i wkładając do ust. Zakradł się między Parvati i jej koleżankę oraz wykonał nieskoordynowany ruch, który równie ciężko byłoby zapamiętać, co zapisać. Efekt tego łamańca był taki, że Harry próbując stanąć na wyprostowanych nogach poślizgnął się na kropelkach tubisiowego kremu na podłodze. Usiłował on również zabrać wcześniej niczym ninja zupę Parvati, więc przez ślizg wywalił się centralnie na nią i zamoczył cały rękaw w posiłku, wylewając go na obrus. Parvati krzyknęła oraz podskoczyła na krześle upuszczając kubek, z którego niedawno piła. Harry szybko otrzepał się, przeprosił i odwrócił, aby dalej śledzić domestosa. Drogę do sprawdzenia kolejnej miski, tym razem Ginny, zastawiła mu profesor McGonagall.
 - I co się tu Potter, wyprawia? - spytała zimno.
 Harry się zawahał, chowając brudny rękaw za siebie, żując słomkę w ustach.
 - Jestem na tropie, pani profesor. Obecnie likwiduję zagrożenie, jakim jest domestos w posiłkach uczniów.
 McGonagall zmarszczyła brwi i przyjrzała się Harry'emu uważnie. Wybraniec uznał, że profesor może to źle odebrać, więc na szybko wymyślił coś innego.
 - Pytam się dziewczyn, co sądzą o mojej rurce. - Harry wskazał plastik trzymany w ustach.
 McGonagall wytrzeszczyła na niego wielkie oczy i złożyła ręce.
 - W takim razie, Potter, po lekcjach masz szlaban - powiedziała i szybko odeszła.
 Harry nie za bardzo zrozumiał dlaczego ma szlaban, ale nie zaprotestował.

* * * * *

 Włosy się zjeżyły Harry'emu na karku kiedy spojrzał na Lavender biorącą ze stosu jabłko z domestosem. Doskonale wiedział dokąd zmierzała. Do żeńskiego dormitorium.
 Musiał więc być pierwszy w pokoju wspólnym. Podczas gdy biegł na złamanie karku z rurką w zębach, wymyślił sprytny, który miał zaraz wprowadzić w życie.
 Ustawił się za długą zasłoną okien i czekał. Do środka weszła cała gromada czarownic, śmiejąca się i gadająca o nowym nauczycielu obrony przed czarną magią. Harry postał w miejscu do chwili, kiedy dziewczyny po kolei zaczęły wchodzić przez drzwi do damskich sypialni. Objął mocno zasłonę i energicznie odepchnął się od parapetu. Tak przeleciał nad schodami i puścił się dopiero przy ścianie. Niestety drzwi zamknęły się mu tuż przed nosem i całym sobą walnął w drewno. Uderzenie spowodowało, że dziewczęta szybko pospieszyły otworzyć drzwi i całą gromadą wylały się z pomieszczenia. Powpadały na siebie, a przy okazji na Harry'ego, który został zmuszony przez tłum, do cofnięcia się do tyłu, prosto na schody... które oczywiście zmieniły się w zjeżdżalnię, po której w plątaninie nóg, rąk i głów, zjechało osiem osób. Nawet już na dole ciężko było się wyplątać.
 Harry, zupełnie głuchy na krzyki i jęki czarownic, wygramolił się pierwszy oraz zaczął przekopywać się przez tłum w stronę Lavender wymachującej jabłkiem. Przez przypadek Harry dostał nim pod okiem, jęknął, ale szybko wyszarpnął czarownicy owoc. Nie zwracając uwagi na zamieszanie, ugryzł jabłko i oddał je z powrotem Lavender uznając, że się pomylił i w jabłku nie ma ani kszty domestosu.
 Całej scenie przypatrywał się Ron, który z szerokim uśmiechem wszedł do pokoju wspólnego Gryfonów. Uśmiech na jego twarzy szybko zbladł i zdezorientowany zatrzymał się w pół kroku i popatrzył na bombonierkę, z której obecnie podjadał czekoladki.
 - Ale... co ja... To ten sok mi tak zaszkodził? Czekoladki?... - zastanawiał się głośno, drapiąc się po głowie.
 I z tymi myślami opuścił wspólny pokój.
 Harry wyraźnie słyszał jego słowa i bez namysłu ruszył za nim, zostawiając za sobą tłum gniewnych dziewczyn. Jeśli jego przyjacielowi mogło coś zaszkodzić, to niewątpliwie był to domestos. Harry Potter musiał to sprawdzić.

***

EDIT: Gratulacje dla tego kto wyczytał ukryte przesłanie na obrazku Gienice In Sheepland 2. Brawo!!!

poniedziałek, 20 kwietnia 2015

Gienice In Sheepland... 2!

 Ktoś pamięta jeszcze połowę populacji owiec-zombie, które poleciały po wygranej Bitwie Dwóch Armii w kosmos? A kogoś ciekawiło co się z nimi działo? Nie?
 Pewnie jesteś, a jeśli nie to za trzy sekundy zmienisz się w to:
 1...
 2...
 A więc cię to ciekawi! To już zaczynam opowiadać!
 [Z góry sorki dla miłośników genowefiastych przesłań i znanego agenta.]
 Lecz zanim przejdziemy do głównego wątku owiec, muszę wam opowiedzieć o osobie, bez której ta opowieść nie byłaby taka cudowna. Przedstawiam wam Dżejmsa Bonta:
 Jegomość miał trudne dzieciństwo a jego rodzice w ...bardzo dużo hajsu.
 Ale dzieciak nie był zwykłym rozpieszczonym bachorem... no może był, ale poza tym był przecież agentem tajnej korporacji rządowej, ogólnoświatowej organizacji pracującej w konspiracji, dla superszpiegów na Owczych Wyspach o najwyższym niemożliwym wykształceniu. Nazywała się RTG i była najlepiej opancerzoną, uzbrojoną i ukrytą jednostką na calusieńkiej kuli Ziemskiej. W skrócie pracował u mnie.
 A tak a propos, pancerz genialny. Udowodnić?
 Hm?
 No ale przejdźmy dalej. Bont wykonywał akurat zadanie zatytułowane "Sprawdzić Zabezpieczenia". Agent z niego dobry, w końcu takich tylko przyjmuję, choć był niezdarny i się jąkał. Podczas tego zadania omal nie umarł, a uratowało go tylko to, że kazałam mu się w porę wycofać. A w tym czasie rodzina dzieciaka umarła. Tak na śmierć.
 Jako iż razem z nimi umarł hajs...
 ...to chłopak automatycznie wypadł z branży. Nie było kasy = nie było pracy.
 Więc odszedł. Ale zaprzysiągł zemstę.
  Pewnego razu połknął go wieloryb. Dosyć nietypowy wieloryb.
 I tu zaczynają się owce! Co takiego zrobiły? No skoro były w kosmosie to raczej trudno było im znaleźć jedzenie, więc bardzo im był na rękę taki latający wieloryb, którego łatwo było upolować.
 I wtedy wypadł z niego Bont. Owce-zombie zabrały go na statek, sądząc, że wieloryb im na razie wystarczy i nie miały zamiaru go zabijać. A ten.. TEN OKRUTNIK powiedział im, że zabiłam całą ich populację na Ziemi oraz pomoże im się na mnie zemścić! Bont chciał je wykorzystać. Okrutnik. Na szczęście pierwsza podjęłam się tej misji.
 Pojechałam na miejsce moim caceńkiem...
 ...z nie byle jaką bronią. Najlepszą na składzie RTG!
 I zaczęła się walka na śmierć i życie! Ja - terminator Genowefa o niespotykanych zdolnościach bojowych i wybitnej intuicji, przeciwko owcom-zombie!!! Skoro pokonałam to raz, to pokonam drugi!!!
 A tu moja koleżanka od muzyki daje kolejny cytat z piosenki Icon For Hire - Fight:
But people don’t like when you put up a fight
And slowly, ever so slowly, I am loosing mine

I’ll fight (fight), fight (fight), fight or be taken out alive
Fight, nowhere to run, nowhere to hide
Standing on the edge, am I better off dead?
How could I forget that I’m better than this
I’ve come too far to fade tonight
Fight, or be taken out alive
 To może napiszę coś o przyjaciółce, co? Więc ma na imię Penelopa.
 [UWAGA! Długi, nudny opis, przewiń jeśli nie chcesz czytać!]
 Lubi fioletowy, ale taki ciemny, i ma taki kolor włosów. Ma szaloną grzywkę, bujne włosy, choć zwykle są spięte na przykład w warkocza sięgającego za pupę. Do tego lubi czarny i ma takie duże oczy tego koloru. Jest uzależniona od muzyki i żyje marzeniami. Jej wyobraźnia jest niemal nieograniczona, potrafi tam spędzić dwadzieścia cztery godziny na dobę. Jest straaaaaasznie leniwa, albo czasem wręcz na odwrót - wprost roznosi ją energia. Uwielbia spać i śnić. Mało kto ją zna, bo w sumie nie mówi dużo od serca, ma swoje humory. Boi się ciemności jednocześnie się nią jarając, a to wszystko rzecz jasna sprawka jej wyobraźni. Namawiam ją do założenia konta na google, ale nie daje się namówić, bo jak sobie coś postanowi to to zrobi, przezwyciężając jej lenistwo. Filozofka z niej niezła, choć nikomu się tym nie chwali. Nie błyszczy urodą, ale nienawidzi wyglądać słodko, bo wtedy dostaje szału i rozpękuje lustra pięścią. Ogólnie nie jest fanką wszystkiego co "kiut", więc zawsze po naszym spotkaniu stosuje metalową/hard rockową terapię, która pomaga jej powrócić do normalności. Jara się zabijaniem, złem, biciem się, mrokiem i tym podobnymi, ale nikomu o tym nie gada, bo uważa, że nie chce wyjść na kolejną mHroczną dziewczynkę. Tak samo jara ją wszytsko co tajemnicze albo przekraczające granice logiki i tego świata. Myśli sprawnie i załamuje ją głupota świata w jakim przyszło jej żyć. Ale lubi się odmóżdżać i trochę powariować oraz żartować. Brednia (wszelka) jest jej drugą ulubioną rzeczą zaraz po muzyce. Jeszcze z niej nie emo, ale...
 Tak piszę, abyście choć trochę znali Penelopę, bo choć praktycznie nie bierze udziału w moich przygodach (no czasem mi podpowiada jak się zachowywać w trudnej sytuacji, więc kiedy nie wiem co począć dzwonię do niej. Jej odpowiedź na moją niesamowicie niesamowitą relację wygląda mniej więcej tak: "Tak, tak Gienia, pewnie, że ci wierzę, że zaatakowało cię stado mamutów w meksykańskich kapeluszach. Może zaatakuj ich wielką maczugą zrobioną z lalek Barbie, co? Sądzę, że to dobry pomysł, na pewno pomoże wyrwać ci się z opresji."), to fajnie abyście wiedzieli kim jest.
 [Koniec długiego, nudnego opisu.]
 I nagle bum, klaps, rzęch, pęk... Scoooby Doooby Dooooooooooo!
 I wiecie co? Wiecie? A co?
 Wiecie, że za tymi wszystkimi owcami-zombie w kosmosie stał... Garfield z zezem?!?!?!
 Odkrył to oczywiście niezawodny Scooby Doo, wpadając z rozpędu z Ziemi do statku kosmicznego owiec, wybił ścianę i obudził Garfielda, który lekko mówiąc zachwycony z tego nie był. Wezwał do siebie swoją armię owiec...
 ...i... nakazał im zabić tego który go zbudził!!! Oczywiście od razu pobiegłam bronić Scooby'ego, zostawiając Bonta, który zwiał kiedy dowiedział się, że jest manipulowany przez pomarańczowego kota w czarne paski. Garfield nawalał Scooby'ego pizzą, a on scooby-chrupkami. Ja za to wyjęłam laptopa i zaczęłam się włamywać do systemu statku kosmicznego owiec.
 Udało mi się, więc teraz zostało tylko zwabienie tam Garfielda do statku i wybuchnięcie go. Udało się (dziękujmy zezowi Garfielda!) i mój zabójczy system zabił Garfielda wraz z owcami-zombie. Jak się okazało podczas przebywania w kosmosie i kot i owce jedli mnóstwooooo żarcia. I co? I tym zainspirowali się twórcy "Klopsiki i Inne Zjawiska Pogodowe".
 [przemyślenia zostawiam wam]
 A co z Bontem?
 ...
 ...
 ...a kto wie?
 Ale czym zajmuje się dziś Bont... tego nikt nie wie.
 Niektórzy sądzą, że został rajdowcem...
 Inni myślą, że został gamerem...
 Ja stawiam na komika...
 Nie kominka, tylko komika!
 Dziś brak odpowiedzi na pytania oprócz podania wam linka do koleżanki, gdzie ładnie opisała historię naszego poznania: http://greenlife-by-hermenagilda.blogspot.com/2015/04/jak-poznaam-wasza-mat-nie-genowefe.html (choć warto dodać, że po tym spotkaniu w podzięce dała mi przepis na danie z dynamitem). Podobnie też nie ma rysunków, ale obiecuję, że je narysuję.
 Daję za to piosenkę, bo dziś tak agentowsko i szpiegowsko i misjowsko i niesamowicie, więc utwór taki:
 Niedosyt? Napiszcie w komentarzach o tym co sądzicie o Bontcie i czy chcielibyście się więcej o nim dowiedzieć. Przeczytam wszystkie!
 Pa pa, kochani!

niedziela, 12 kwietnia 2015

I am artist and I like cats.

 WstępKoty. Doceniane w starożytnych cywilizacjach, przez czarownice i wdowy. Uważane za leniwsze i nie mniej mądrzejsze od psów, co rzecz jasna jest prawdą absolutną. Uwielbiane przed człowieków.
 Bo przecież są kochane!
 Rozwinięcie: A dziś przedstawię wam trochę znanych mi kocich osobistości.
 Więc zacznijmy od Leonka:
 Bardzo sympatyczny kotek. Lubi zwalać rzeczy z mebli, zwłaszcza w środku nocy. Wymiotować gdzie popadnie i zjadać co się da. No kto go może nie kochać?
 Kotowca:
 Gatunek rzadki, aczkolwiek spotykany. Niebezpieczny tak bardzo jak tylko połączenie kota i owcy mogłoby być. Śmiertelne połączenie kota i owcy.
 Cztery Koty Apokalipsy:
 Właścicielem tej niesamowitej czwórki jest nikt inny jak sam Mroczny Kociarz... Kosiarz, którego poznałam niedawno. Kiedy nadejdzie Sąd Ostateczny, Śmierć użyczy je Bogowi, bo widzicie Szatan jest przeciw Końcu. On ma niezły, niemal wieczny ubaw z potyczek śmiertelników i woli patrzeć jak nawzajem się mordują, a Bóg zaś szybko się nudzi. Tak jak znudził się Adamem i Ewą, że wygnał ich z Raju, tak kiedyś znudzi się nami, więc już od dawna planuje jakiegoś eventa, aby sobie urozmaicić niekończący się seans o ludziach. Jeśli spytacie skąd to wiem, to powiem, że to długa historia, tak długa jak ta z poznaniem Mrocznego Kocia... Kosiarza. W sumie, to wiecie... z Mrocznego fajny gość jest. Ma takie czarne poczucie humoru, jest stanowczy, no i pracowity, bo ma strasznie dużo na głowie. A i oczy ładne... oczywiście w ludzkiej postaci. Jako duch, raczej ciężko szukać oczu. I taki subtelny uśmieszek. Bardzo lubię jego uśmiech. Oraz głos, ale najbardziej wtedy, kiedy mówi tak normalnie, nie głośno szepcze, czy tak dziwnie mówi do dusz. Śmierć sprawia, że zachowuję się dosyć dziwnie. Nienormalnieję. Zaczynam gadać od rzeczy, a nie do rzeczy, używam szarych komórek. Nie chcę nienormalnieć! E.. przejdźmy do opisu kotów.
 Zaraza - chorobliwy kotek. Ta mała zaraza lubi też zarażać koty z sąsiedztwa. Zarazka nikt nie lubi, choć ten bardzo lubi wszystkich innych. Brak mu towarzystwa, zwłaszcza dlatego iż musi z powodu choroby siedzieć w domu. Czasem nawet z tego korzysta kiedy nie chce mu się gdzieś iść.

 Głód - wyjątkowo upierdliwy kotek. Wiecznie szuka jedzenia, bo niestety chory jest na bulimię. Jak mu się nudzi bulimia, to przerzuca się na anoreksję, ale nawet wtedy jest strasznie głodny. Podobno on i Zaraza to przyjaciele, więc Zaraza z miłą chęcią obdarowuje Głód rożnymi takimi chorobami. A co? Nie może? Przecież Głodzik taki słaby i wątły...
 Wojna - bardzo agresywny kociak. Zwykle robi awantury o byle co i z łatwością przechodzi do rękoczynów. Ma w zadzie to jak bardzo on ucierpi, skoro jego przeciwnik również. Rzadko używa mózga, zakładając, że go w ogóle ma.
 Okrutne kocisko. Ma w nosie kto zasłużył na łomot, a kto nie.
 I w końcu: Śmierć. Zjawia się głównie tam, gdzie chociażby jeden z jego kolegów, czyli prawie wszędzie. Ulubieniec Mrocznego Kosiarza (Ha! Nie Kociarza!). Raczej ponury, leniwy, mający tak samo jak reszta w zadzie sprawiedliwość. Ponadto dodam, że zarówno na niego, jak i Mrocznego lecą emo w OGROMNYCH ilościach.
 A nie mówiłam?
 Trzy podstawowe zasady true emo. Jak widać, emo to romantycy. Baaaardzo pożądają Śmierci.
 Emo, to emo. Nie emu. Emo to nie ptak. Chociaż... Hm. Przecież emu nie lata, no nie? Widzicie związek? Gdyby latało, to miałoby ułatwione zabijanie się, przez spadanie z wysokości. Według tego obrazka nawet zabijanie im nie wychodzi. Widzicie związek?
 Emo = egoista. Kumasz czaczę?
 Hahahahahahahaha... a potem czytasz ten tekst i nagle sobie przypominasz. Hmmm... a może w tym obrazku o to chodzi? To celowy paradoks?
 Poczucie humoru. Czy to nie jest piękne? Mroczny śmieje się, a ty?
 Ołł... a co jeśli chodziliście ze sobą dwa lata? Śmierć mówi, że jak zaczniesz ciąć to daj znać, bo brak mu ostatnio rozrywki.
Chylę czoło przed poetą,
Mój kot robi coś z kuwetą...
  Eee... Leon!
 Kończąc temat o emo... tak to zwykle wygląda. Super, no nie?
 A tu cytat z piosenki Icon For Hire - Sorry About Your Parents. Swoją drogą przyjaciółka poleca zespół (nie Heremangilda!).
I'm sorry about your parents, they sound like bad people
Your daddy sounds like a jerk
I guess your mama didn't know the gift she got when she got you
I'm sorry about your life, you had it pretty rough
Bending over backwards, never good enough
You poor thing, it must suck to be you
And I know it's not your fault, it never is, is it?

I know what it's like staying up all night nursing wounds
It takes more than I have, pick fights with the past, I always lose
Oh, don't you know? That's no way to live
I know what it's like staying up all night nursing wounds

I get it, give me a little credit
I remember when I was that pathetic
Wear my scars on my sleeve, for all the world to see
Like look what they did to me quick, lay on the sympathy thick
You probably have the right to feel how you do
You were mistreated and cheated out of the childhood you needed
And now you'll never succeed if you're so convinced you're defeated
If you're obsessed with your yesterday then you're destined to repeat it
And I know it's not your fault, it never is, is it, is it, is it?
 Jak już wspominałam te tematy o Śmierci sprawiają, że nienormalnieję, więc...
 Kolejny kot! Tygrys Vlada:
 Sądzę, że mój komentarz jest zbędny, ale mimo to napiszę, że naprawdę miły kociak. Nie śmiejcie się.
 Mały, czy duży... kotek to kotek.
 [P.S. Spis kotków może być jeszcze aktualizowany, co oznacza, że w przyszłości mogą się pojawić kolejne.]
***
 Anonim pyta: Droga Genowefo!
Dlaczego piszesz o sobie w 3 osobie?

 Genowefa nie przypomina sobie, aby coś takiego zaszło, choć po dłuższej rozkminie dochodzi do wniosku, że jednak pisząc jakieś niesamowite opowiadanie mogło się tak stać.

 Anonimowy Anonim pyta: Czy kupisz mi kota?

 Ależ dlaczego!? W schroniskach jest mnóstwo słodkich i ślicznych kotów, pomyślałeś trochę Anonimku?

***

 A teraz ja mam pytanie. Zrecenzjować dla was Czarną Owcę? (Chodzi o film.)
 I takie info: zostaję profesjonalnym grafikiem, czyli od dziś przyjmuję zamówienia w komentarzach. Może nawet założę konto na jakimś deviantarcie czy cóś. Chcielibyście?
 A oto kawałek na dziś. Napiszcie co sądzicie.
 Zakończenie: Na dziś to wszystko, śmiało piszcie komentarze! Papatki!