sobota, 28 marca 2015

In love with love.

 Kiedyś śmiałam się z blogerek gadających, że komentarze to wielkie wsparcie i motywacja dopóki nie zajrzałam dziś na PP. Wchodzę, paczę, widzę. I myślę: nosz kurde, trzeba wynagrodzić te nowe trzy wypowiedzi! A więc jesteście moją motywacją do tego posta. Serdecznie dziękuję.
 Ale zanim zacznę pisać na fascynujące tematy rozwieję wątpliwości dziewcząt, które na wuefie widziały jedną świecącą na różowo lampę wśród innych mniej oryginalnych. Tak, to byłam ja.
 A! I takie info: OWCE SĄ NIEBEZPIECZNE!!!
Eee...
Okej... ale przejdźmy do dzisiejszego tematu.

 Moi drodzy, miłość! Miłość, miłość... ach miłość. Wiecie o co chodzi? No o miłość! Wiecie, motylki w brzuchu...
 ...[których akurat nie polecam]... ...głupota...
...i co tam jeszcze przyjdzie wam do głowy.
 Ale miłość! Miłość jest niesamowita! Nieprzewidywalna, szalona, szczęśliwa i pokręcona. Opowiedzieć wam co nieco o niej? Proszę bardzo!
 Nie tak dawno temu, choć z pewnością ni wczoraj, czy przedwczoraj, Genowefa podróżująca dookoła wszechświata natykała się na dziwne i dziwniejsze rzeczy, aż pewnego dnia natknęła się na Różowy Pałac.
 W którym mieszkał przesłodki książę Pink. Książę stał się moją słodką, pierwszą miłością i on też mnie pokochał. 
 Uczynił mnie swoją uroczą księżniczką i razem żyliśmy długo i szczęśliwie. Książę Pink piekł mi słodkie ciasteczka co ranek...
 ...i tym słodkim sposobem skradł kluczyk do mojego serca.
 Byliśmy zakochani, byliśmy ślepi, byliśmy szczęśliwi. Żyliśmy jak w bajce, bo to była nasza bajka.
 Niestety, do czasu. Książę miał klucz, miał babeczki, miał piękny pałac i kiedy otworzył drzwi do mojego serca okazało się że... on nie ma serca. Pod tą całą słodyczą i pięknem kryła się trucizna, żrąca bardziej niż jakikolwiek kwas. Książę złamał mi serce, więc odeszłam zostawiając mu klucz, babeczki i pałac. Niech użyje ich na innej nieszczęsnej osóbce, która zbłąkana zapuka do jego drzwi.
 Po tym wszystkim książę Pink zamknął się w swoim domu, bo nikt już go nie odwiedził, a w czekoladowym ogrodzie, gdzie niegdyś chodziliśmy na romantyczne spacery, zasadził różową różę, którą przyniosłam przychodząc do niego. Kwitnie tam do dziś i powoli traci płatki odliczając chwile do śmierci księcia. Bowiem, kiedy książę umrze, róża razem z nim i wszystkie pamiątki po jego okropnej osobie znikną na zawsze wraz z pamięcią.
 A jakie są wasze historia miłosna? Opowiedzcie ją w komentarzach.

***

 Miałam zrobić wpis odpowiadający na wasze pytania, ale wymyśliłam coś lepszego. Pod koniec postu, będę dawała pytania, które mi zadawaliście, wraz z odpowiedziami. Co wy na to? To lecimy!

 Anonim pyta: Dlaczego twój blog jest różowy skoro podobno nienawidzisz tego koloru???
 Wiesz, bo dziś temat o miłości więc... Kiedy ktoś coś nienawidzi, to granica między miłością się czasem zaciera i czasem wychodzi tak, że kocha się coś lub kogoś równie mocno co nienawidzi. Wtedy żywi się do tej osoby (bądź czegoś innego) bardzo mieszane uczucia i sprzeczne. Bo tak naprawdę ta cała granica między tymi dwoma uczuciami jest cienka oraz mała, więc łatwo ją przeoczyć. Kiedy się coś/kogoś nienawidzi to w podobny sposób jak się kocha. Bo kochać i nienawidzić to takie rzeczy, że polegają na silnych emocjach i...
 Och, nie owijajmy w różową bawełną. Pink made me day.
 Pink is love.
 Pink is life.

 Anonim (a jakże!) pyta: Genowefo mam pytanie. Masz rózowe włosy tak? Więc kolor jest naturalny czy moze przefarbowałaś się???
 Farbować się?! Ależ skąd! Naturalność to podstawa! Nigdy nie przefarbuję swoich pięknych, naturalnych różowych włosów... ale chyba nie takie było pytanie, no... nie?

 (Ty. Nie martw się, jeśli nie ma tu twojego pytania. Odpowiem na nie już niedługo.)
***

A więc moi drodzy, jeśli chcecie posty w szybszym niż zaplanowanym czasie, zapraszam do komentowania, obserwowania, udostępniania. I zadawajcie pytania, abym wam odpowiedziała w kolejnym poście! Wszystkiego różowego, cześć!

wtorek, 24 marca 2015

Gienice in Sheepland.


 Wiecie, że owce wcale nie są takie głupie za jakie je niektórzy biorą? Serio. To inteligentne zwierzęta, a wszystkich zainteresowanych owcami zapraszam na tę stronę: http://www.owcepiotrkowtrybunalski.pl/, gdzie dowiedzą się wiele mniej, lub bardziej przydatnych rzeczy na temat tych fascynujących zwierząt. Tymczasem opowiem wam pewną historię, która niezbyt dobrze ukazuje mądrość i spryt owiec, ale zapewniam, że jest prawdziwa. Jeśli chcecie więcej, piszcie śmiało!

 Opowieść zaczyna się, kiedy przyjechałam moim różowym ferrari...
 ...do wielkiej, owczej fabryki. Mieszkał tan jeden człowiek i tylko on zajmował się owcami. Kiedy był w stodole wraz ze zwierzętami, nagle, możecie mi wierzyć lub nie, na stodołę spadł meteoryt.
 Mój gospodarz zmarł śmiercią nagłą, ale za to owcom udało się przeżyć. I (uwaga!) zmieniły się one. Ale nie, nie zmieniły się w swag-owce...
 ...ani w owce zwyciężczynie, co przetrwały mimo trudności...
 ...nawet nie zamieniły się w owce-hipsterki...
 ...czy owce-komandoski.
 Nie. Było gorzej. Przez promieniowanie Gamma stały się...
 ...OWCAMI-ZOMBIE!!! Przez siedem dni ukrywałam się w domu, próbowałam walczyć, planowałam plan unicestwienia plagi, ale szybko sobie uświadomiłam, że owce rozmnażają się w zastraszającym tempie, a jeśli ja ich nie powstrzymam, to nikt nie zdoła tego dokonać. [Jeśli chcecie wiedzieć co się stało z moim pięknym ferrari, to powiem wam, że owce zniszczyły je zanim zdążyłam do niego podbiec.]
 Za dnia owce były mniej aktywne niż w nocy, a ja postanowiłam to wykorzystać i ułożyłam plan. Kiedy w końcu udało mi się złapać internet w mojej ultranowoczesnej komórce...
 ...internet zdradził mi tajemnicę jak pokonać setki napromieniowanych owiec. Jak wiemy, internet nie kłamie, więc zabrałam się do działania. Jak się okazało, znalezienie różowego buldożera...
 ...i wielkiego urwiska, na którego dnie żył straszny, żółty potwór morski...
 ...nie było wcale takie trudne. O świcie odpaliłam buldożera i według planu zepchnęłam wielki meteoryt prosto do urwiska.
 Meteoryt się rozpadł, przy okazji zabijając złego potwora morskiego. Niestety, gdzieś musiałam popełnić błąd, (przecież internet mówił prawdę) bo owce-zombi nie umarły. A było to dnia trzeciego, ponieważ, przez dwa poprzednie dni łapałam wi-fi.
 Byłabym okrutna gdybym teraz przerwała swą opowieść, co wydaje mi się bardzo kuszące, ale będę dobra i tego nie zrobię. Więc co się działo dnia czwartego?
 Przyleciało UFO.
 I byłam świadkiem epickiej Bitwy Dwóch Armii!!! A jak wyglądała? No mniej więcej tak:
 Wygrały (na moje nieszczęście) owce. Połowa z nich poleciała w odległe zakątki wszechświata, połowa została i to tą połową przyszło mi się zająć. Wpadłam na genialny pomysł pokazania im mojego telefonu. Przez kolejne dni wabiłam owce, pokazywałam YouTube, Facebook i inne serwisy i w ten sposób powoli zabijałam widelcem z kuchennej zastawy. Od jednej z nich, dowiedziałam się o Owczej Przywódczyni mieszkającej w głębi lasu. Okazało się, że zabijając ją, oszczędzę sobie trudów eliminowania każdej owcy po kolei, więc zaplanowałam zamach.
 Plan był banalny: pod przykrywką kucharki-owcy zakradnę się do Przywódczyni i zaserwuję jej specjalnie przygotowane wcześniej danie. Miałam wybór między trucizną, a dynamitem. Wybrałam to drugie stwierdzając, że trucizna może zawieść, bo przecież owce jedzą różne trujące rzeczy.
 Dlatego właśnie dnia siódmego zamiast odpoczywać, jak Pan nakazał, ubrana w owczą skórę udałam się do Owczej Przywódczyni. Oto nasza rozmowa:
 "-Beee Beee.
 - Be. Bee, Beeeeee.
 - Bee, Bee Bee Be.
 - Beee, Beeeee.
 - Be."
 Owca wybuchła, a zaraz po niej wszystkie inne, choć nie wiedziałam w sumie dlaczego, bo tylko ta jedna jadła moje danie.
 Możecie spytać jak wróciłam do domu. To proste; wezwałam opancerzonego myśliwca i poleciałam do siebie.
 ...A więc: komentujcie, obserwujcie, udostępnienia miło widziane. Trzymajcie się, pa!

poniedziałek, 23 marca 2015

Welcome to pink world!



Jako iż złe i okrutne bloog.pl usunęło me posty, przenoszę się tutaj. Mam zaszczyt powitać was na oficjalnym blogu Genowefy i jej najoficjalniejszym profilu! Czeka nas tu mnóstwo zabawy, wiele zapierających dech w piersiach historii, multum wzruszeń, łez, ale tych oczywiście ze szczęścia, dużo zarwanych nocy spędzonych na czytaniu PP (Pink Poison) i wiele, wiele więcej! Więc usiądźcie wygodnie a ja zaproszę was w moje skromne progi...